![]() |
●●●●●●●●●● |
SKŁAD: Sean Palmer – wokale; Bartek Woźniak – gitary; Przemek Piłaciński – gitary, perkusjonalia, citole; Jakub Lenarczyk – klawisze; Paweł Betley – flet; Piotr Olszewski “Diabelsky Bassdeluxe” – fender bass; Jakub Tolak - perkusja. Gościnnie: Ola Bilińska - wokale, perkusjonalia; Darek Falana - klarnet; Wojciech 'Slovik' Słowiak - ukulele
PRODUKCJA: Jakub Lenarczyk & Marek Titow - Post Meridian Production
WYDANIE: 14 października 2013 - Deep Field Records
To debiut? W takim razie jeden z najbardziej dojrzałych, jakie mi było dane słyszeć. Nie ma mowy, aby muzycznie królewski aromat pokroju „vintage” The White Kites nie przemówił skutecznie do wrażliwych uszu współczesnych audiofilów. Ambitne przedsięwzięcie kolektywu Polaków i jednego Brytyjczyka Seana Palmera, którego cząstka z pewnością podkreśla kwintesencję angielskiej atmosfery dźwiękowej monarchii. Fuzja ozdobników i melodyjnych barw baroku w formie mainstreamu przywodzi na myśl popełnione dzieła największych rockowych tuz, na bazie których poszczególne utwory integrują się z absorbującymi zapędami psychodelii, zacierającymi się na granicy folku i progresywności.
Swoje przedsięwzięcie określają podróżą (...) prosto do świata pełnego fantazji i niespodzianek. Świata epickich opowieści, pełnych humoru i absurdu muzycznych skeczów i skromnych, zwiewnych ballad. Świata wypełnionego dźwiękiem przesterowanych gitar, głębokim brzmieniem organów oraz kojącymi frazami fletu i melotronu.
Swoje przedsięwzięcie określają podróżą (...) prosto do świata pełnego fantazji i niespodzianek. Świata epickich opowieści, pełnych humoru i absurdu muzycznych skeczów i skromnych, zwiewnych ballad. Świata wypełnionego dźwiękiem przesterowanych gitar, głębokim brzmieniem organów oraz kojącymi frazami fletu i melotronu.
![]() |
The White Kites w oparach awangardowej postpsychodelii, która sprytnie zahacza o przyjemną atmosferę współczesnych realiów mainstreamu. |
Should You Wait For Me to bajecznie cyrkowa kompozycja, której klimat z pewnością umili czas dzięki wybornemu duetowi. Swoją drogą przydałoby się więcej tak dopasowanych sobie „dialogów”. Niepokorny flet Iana Andersona, który również na „Missing” zdaje się być znakiem towarowym The White Kites przemówić może do nas zwłaszcza w radośnie galopującym Stowaway Sylvie z ujmujacym riffem przesterowanej gitary. A może to znów Pink Floyd pokroju ich pierwszego hitu Emily Play z „The Piper at the Gates of Dawn” (1967)? Nie wspomniałem również o The Beatles, których znamiona chwytliwych melodii z pewnością usłyszymy w wielu kompozycjach, a już na pewno w Beyond The Furthest Star. Naprawdę takich smaczków znajdzie się tu mnóstwo, dlatego od samego albumu oderwać się niebywale ciężko. Każde przesłuchanie zapewnia kolejne doznania. Zapaleni muzyczni ekstrawertycy w obliczu tak niepokornych dźwięków z pewnością znajdą tu wiele dla siebie, a uwierzcie mi – jest z czego wybierać.
![]() |
Debiut, który dla zespołu może okazać się kamieniem milowym w ich muzycznej podróży. |
Zespół częściej śmiało wychodzi jednak naprzeciwko brzmieniowej stylizacji z pogranicza archaicznego retro lat 60., którego pragnienie możemy zaspokoić dzięki przyjemnie pulsującemu When Will May Return. Lubujący się w progresywnym warsztacie maniacy odnajdą się w średniowiecznie witającym Clown King, stworzonym na modłę klasycznego Van der Graf Generator, a jeśli w drastycznym przypadku poczujecie delikatną duszność i przytłoczenie nadmiarem formy i treści, na nową przestrzeń muzycznego pasażu zaprowadzą Was z powrotem wyśmienita kompozycja sennej melancholii The Foreigner oraz przejście-majstersztyk w postaci Pause For Thought, świetnie zresztą „scalony” z jednym z ostatnich elementów albumu, pastiszowym The Missing. Koniec ukoronowany jest znamienitym pożegnaniem, dla wielu kojarzącym się dzięki czarującym dźwiękom Gilmourowskiej gitary Davida z Pink Floyd. Mi osobiście skojarzyło się to z pewną infantylnością stylistyki Johna Frusciante z jego solowych dokonań takich, jak „The Empyrean” (2009). Narastający Farewell i wyniosłe, acz nie patetyczne zakończenie doskonale wieńczą tak dobrze dobrany w dźwięki muzyczny plon, który pozbawiony jest emfatycznej banalności. Wszystko wyprodukowane jest stylowo, a pozbawione przy tym uczucia „plastikowej” struktury. Produkt intymny, dla którego warto poświęcić swój czas. Debiut, który dla zespołu może okazać się kamieniem milowym w ich muzycznej podróży.
Nazwa albumu jest dla mnie dobitnym przykładem oksymoronu, bowiem na „The Missing” tak naprawdę ciężko znaleźć coś, czego by brakowało, a jeżeli już czegoś brakowało to... takiego wydawnictwa na naszym polskim rynku. Mrowie ilości inspiracji, a mimo to album stanowi niesamowicie zgraną całość. Nie wiem już, czy jest to zasługa świetnie wyprodukowanej płyty czy też niebywałych zdolności aranżacyjnych The White Kites. Rok 2013 powoli dobiega końca, a „The Missing” to jeden z moich faworytów do zestawienia z najlepszymi wydawnictwami, jakie się do tej pory ukazały. Krążek budzi podziw i dumę, że w czymś takim maczali palce nasi pobratymcy. Stuprocentowy towar, który zdecydowanie powinniśmy eksportować na szeroką skalę. Słowianie nie mogli mieć lepszego reprezentanta do tak odpowiedzialnego zadania. Powodzenia panowie!
Komentarze Facebook
Komentarze Disqus